Gdyby był to oficjalny Bond, byłby najgorszyn filmem z serii. Nie wiem po co nakręcono ten film. Powinni byli raczej nakręcić jakąś sensację z Connery'm bez nawiązywania do Bonda, może wtedy efekt byłby lepszy. Że można nakręcić dobrą sensację z Connery'm świadczy starszy o 13 lat film "The Rock". A tak wyszedł gniot. Film nie jest wciągający, aktorzy nieprzekonujący, moim zdaniem źle dobrani. Sydow jako Blofeld słabo, Q – szkoda gadać, M mimo że lubię Edwarda Foxa też na minus, tylko mnie irytował. Brandauer (którego cenię) troszkę lepszy, ale całościowo też rozczarowuje. Z obsady wyróżnia się w zasadzie tylko Barbara Carrera. Świetna robota z jej strony.
Film jest nudny, mało ciekawy. W ogóle nie wciąga, zero klimatu. Sceny akcji (poza pościgiem i początkiem) wypadają blado. Jeśli rozpatrujemy ten film jako adaptację materiału na podstawie którego nakręcono także "Thunderball" (1965, też z Connery'm), to porównanie obu adaptacji wypada na niekorzyść "Never Say Never Again". "Thunderball" wygrywa z nim pod każdym względem.
Na plus dobra piosenka, dobry poczatek, niezła scena pościgu motocyklem i dobra Barbara Carrera. Poza tym jeszcze piękna Kim Basinger, ale to za mało żeby uratować ten film, który dłuży się niemiłosiernie. Raczej nie wrócę już do niego. Szkoda czasu i oczu. I pomyśleć, że podpisał go Irvin Kershner, człowiek odpowiedzialny za znakomite "The Empire Strikes Back".
Ja już też więcej nie zamierzam do niego wracać. O ile Bondy oficjalne oglądałem po kilka razy, nawet te najsłabsze, to za "Never Say Never Again" podziękuje i powiem tylko tyle "Never Again".
Kobiety w "Never Say Never Again" nie mają porównania do kobiet z "Thunderball". W zasadzie tylko Kim Basinger pod względem urody można porównywać, ale i tak przegrywa z tymi z "Thunderball". Przynajmniej w mojej opinii.
Pewnie, że nie ma żadnego porównania. Co prawda całą serię oglądałam kupę lat temu, więc teraz dopiero wszystko sobie odświeżam, ale póki co Claudine Auger z "Operacja piorun" jest najpiękniejszą kobietą, która wystąpiła u boku agenta.
Zgadzam się z każdym zdaniem. Film jest niestety stratą czasu i zupełnie nic nie wnoszącym remakiem. Aktorzy, którzy grali M, Q, Moneypenny, Blofelda czy nawet Largo, zrobili to w taki sposób, że miałam wrażenie, iż oglądam jakąś parodię oryginału.
Nawet najsłabsze Bondy z oficjalnej serii biją na głowę tę produkcję. Nawet "Moonrakera" czy "Ośmiorniczkę", które też skręcają w stronę parodii oglądało mi się przyjemniej niż te denne, nikomu niepotrzebne wypociny.
Szkoda oczu, więcej już tego nie obejrzę.
"starszy o 13 lat film "The Rock"" - miało oczywiście być późniejszy o 13 lat film.
Dziadostwo...chcieli odgrzać stary kotlet, da się obejrzeć, ale j.w. napisał orphe, nawet Moonraker czy Ośmiorniczka są o wiele lepszymi filmami, Never Say Never Again nie ma startu do trochę nudnego ale jakże świetnie zrobionego Thunderball
A czym się różni oficjalny Bond od nieoficjalnego? skoro już do tego nawiązujesz
Tym, że to jest remake Thunderball, również z Connerym. Postacie te same, ale inna obsada i inne miejsca akcji, choć scenariusz prawie ten sam.
Co wy pierdzielicie!? Oczom nie wierze. Inne bondy często są kiczowate i pisane na jedno kopyto. Obejrzysz jednego to tak jakbyś wszystkie zobaczył. Nudy, że do końca nie idzie obejrzeć, ponieważ akcja jest przewidywalna jak Kewin sam w domu. A tu mamy nowy, ciekawy scenariusz. Stonowana, spokojnie prowadzona akcja, nieprzewidywalna i tandetna jak w innych bondach. Na kobietach to widze wogóle się nie znacie.... muza klimatyczna. Kadry i gra kamery również bardzo dobre!.... Widzę, że sami tandeciarze tu oceniają. Weźcie lepiej załóżcie swoje szaliki i jazda na mecz, a nie komentujecie..... To nie film dla dzieciakóe, do tego filmu trzeba dorosnąć.
Jaki nowy scenariusz? To jest remake "Thunderball", również z Connerym. Postacie te same, ale inna obsada i inne miejsca akcji, choć scenariusz prawie ten sam. Porównaj soebie.